dr prof. UŚ Marek Kaczmarzyk
ekspert EduAkcji
Największym problemem jest dziś fakt, że źródłem stresu stało się to, co było dla nas w przeszłości osłoną przed nim – środowisko społeczne. Stworzyliśmy świat wymagań i presji. Świat, w którym trzeba codziennie wykazywać swoją wartość i udowadniać znaczenie. Otoczenie społeczne stało się drabiną, po której wchodzimy wciąż wyżej, zamiast być siecią związków zapewniających solidną pozycję w miejscu, gdzie jesteśmy najbardziej wydajni i bezpieczni. Szkoła i jej prawa są tutaj świetnym przykładem.
Ze stresem jest jak z bólem, nikt go nie chce, ale żyć się bez niego nie da. Brak bólu to brak właściwej reakcji na uszkodzenia ciała, a taki stan prawie zawsze kończy się śmiercią. Osoby, które nie czują bólu, żyją znacznie krócej. Urazy, stany zapalne, ciała obce, o których obecności „nie informuje” układ nerwowy, powodują spustoszenia w organizmie, a ten dowiaduje się o nich najczęściej zbyt późno.
Stres, jak pisaliśmy już w jednym z poprzednich tekstów, jest reakcją organizmu na pojawienie się potencjalnego zagrożenia, mobilizacją do ewentualnej aktywnej odpowiedzi. Dobór naturalny wyposażył nas w mechanizm wywołujący zmiany fizjologiczne, które ostrzegają w sytuacji bezpośredniego zagrożenia. Warto jednak, zanim przyłożymy dzisiejszą miarę do naturalnych reakcji, zdać sobie sprawę z faktu, że świat, który kształtował naszych przodków, był bez porównania bardziej niebezpieczny niż nasz. Życie w niewielkich grupach zbieraczy i łowców, gdzie mogła nas chronić tylko obecność innych ludzi, było bardzo wymagające. Większość zagrożeń pochodziła z zewnątrz grupy, a nasza siła do ich pokonania wynikała z przynależności do społeczności.
Współczesne źródła stresu
Dzisiaj te zewnętrzne zagrożenia osłabły. Pomiędzy nami a wrogimi siłami natury stoją solidne mury nowoczesnej technologii. Na drodze, którą każdego dnia przemierzamy, nie czyhają drapieżniki, a odpowiednia ilość pokarmu i schronienie nie są czymś najbardziej wyjątkowym, przynajmniej dla nas, mieszkańców krajów rozwiniętych. Może się wydawać, że nasze życie powinno być pozbawione stresu albo że powinien on być zjawiskiem rzadkim. Codzienność pokazuje jednak coś zupełnie innego. Stres jest niemal wszechobecny. Wielu z nas odczuwa go często, nie zdając sobie nawet z tego sprawy, a przecież fizjologia stresu to dla naszych ciał ogromne wydatki energii. Organizm wychodzi w tym czasie ze stanu równowagi, w którym gospodarka zasobami jest optymalna i funkcjonuje na znacznie wyższych obrotach.
Największym problemem jest dziś fakt, że źródłem stresu stało się to, co było dla nas w przeszłości osłoną przed nim – środowisko społeczne. Stworzyliśmy świat wymagań i presji, w którym, jak w świecie Czerwonej Królowej, trzeba biec, żeby pozostać w miejscu, w którym jesteśmy. Świat, w którym trzeba codziennie wykazywać swoją wartość i udowadniać znaczenie. Nie chodzi już o znalezienie optymalnego miejsca w społeczności, musimy nieustannie osiągać więcej i piąć się w górę. Otoczenie społeczne stało się drabiną, po której wchodzimy wciąż wyżej, zamiast być siecią związków zapewniających solidną pozycję w miejscu, gdzie jesteśmy najbardziej wydajni i bezpieczni.
Dowiedz się, jak uczyć efektywniej dzięki narzędziom, które daje neurodydaktyka!
Weź udział w wyjątkowym szkoleniu online, przygotowanym przez prof. Marka Kaczmarzyka: Wprowadzenie do neurodydaktyki.
Egzamin warunkiem szkolnej egzystencji
Szkoła i jej prawa są tutaj typowym przykładem. W założeniu jest to miejsce, którego struktura powinna sprzyjać przyswajaniu informacji i kreowaniu kompetencji, jednak zasada Czerwonej Królowej powoduje, że każdy sprawdzian, każdy egzamin staje się okazją do porównań, a struktura systemu czyni z niego warunek szkolnej egzystencji. Zamiast informacji zwrotnej o etapie naszego rozwoju, mamy sytuację kryzysową, zagrożenie, któremu trzeba sprostać. Stajemy przed wyzwaniem, które jest naszym „być albo nie być” w szkolnej karierze. Oczywistym jego następstwem będzie stres, tym większy, im większą wagę przykładamy do egzaminu.
Warto przy tym przypomnieć, że naukowcy wyróżniają dwie fazy stresu: eustres i dystres. Ten pierwszy związany jest najczęściej z ekscytacją, swoistą mieszaniną strachu i podniecenia, jaką czujemy stając przed wyzwaniem, któremu mamy nadzieję sprostać. Reakcja organizmu na tym etapie pokrywa się w zasadzie z tym, co fizjolodzy nazywają czasem stresem nadnerczowym, ponieważ głównym jego objawem jest wyrzut z nadnerczy znacznej ilości adrenaliny. Ta z kolei zwiększając intensywność pracy serca, rozszerza naczynia krwionośne, pobudza układ oddechowy i powoduje, że nasze ciało, w tym mózg oczywiście, dostaje dodatkową porcję energii. Eustres jest więc, zwłaszcza kiedy nie trwa długo, stanem sprzyjającym naszym działaniom. W takim właśnie stanie wszystkie struktury mózgu odpowiedzialne za aktywność poznawczą są w sytuacji pełnego komfortu. Narządy zmysłów, systemy przetwarzania informacji, hipokampy, których sprawność warunkuje nasz dostęp do zasobów pamięci trwałej, wszystko sprzyja szybkiej i wydajnej reakcji.
Niestety, zwiększenie intensywności stresorów – czynników wywołujących stres, powoduje, że jego charakter gwałtownie się zmienia. Dystres, odpowiadający fazie podwzgórzowej stresu, zmienia praktycznie wszystko, zwłaszcza jeśli chodzi o możliwości naszych mózgów. Podwzgórze wydziela substancje, które wprowadzają nas w stan silnego lęku i napięcia psychicznego. Jednocześnie nadnercza wydzielają hormony stresu, takie jak kortyzol i aldosteron, mające fatalny wpływ na metabolizm. Z naszej, dydaktycznej perspektywy, najistotniejsze jest jednak to, że ten etap stresu silnie blokuje aktywność hipokampów odpowiedzialnych za procesy pamięciowe, pobudza zaś wyspy (odpowiedzialne za niechęć) oraz ciała migdałowate, których aktywność powoduje chęć ucieczki i unikania. A jeśli to jest niemożliwe, pojawia się agresja jako ostateczne rozwiązanie krytycznej sytuacji.
Presja upośledzająca rzeczywistość
W naszych szkołach nadchodzi czas egzaminów. Już to, u wielu związanych z tą instytucją, wywołuje stres. Przywiązanie do wymiernej wartości wyników egzaminów, nawet tych, których w zasadzie nie można nie zdać, jak w przypadku egzaminu ósmoklasisty, powoduje, że nasze „szkolne” mózgi automatycznie przekraczają próg dystresu. I dotyczy to w równym niemal stopniu uczniów i nauczycieli. Ci pierwsi, przekonani przez dorosłych o fundamentalnym znaczeniu wyniku, wchodzą do sal egzaminacyjnych w stanie tak silnego stresu, że struktury ich mózgów, zwłaszcza stan hipokampów, znacznie ograniczają ich dostęp do zasobów pamięci. W takim stanie wynik jest raczej pomiarem podatności na stres niż obrazem faktycznie posiadanych kompetencji. A przecież wynik jest traktowany także jako miara kompetencji nauczycieli.
Do tego – w naszym społecznym gatunku emocje wypisane na twarzach wywołują analogiczne stany osób z naszego otoczenia. Mechanika lustrzana działa tu na niekorzyść wszystkich. Zaniepokojony, zestresowany uczeń wywoła stres u towarzyszącego mu nauczyciela i oczywiście odwrotnie. Paradoksalnie, próba wsparcia poprzez przypomnienie o znaczeniu egzaminu, może, zwłaszcza w przypadku specyficznego mózgu nastolatka, odnieść odwrotny skutek. W taki sposób zamyka się sprzężenie zwrotne, swoista spirala zbrojeń, w wyniku której całą społeczność szkolną przepełnia stres. Ten zaś skutecznie upośledza relacje i przesłania obraz rzeczywistych kompetencji. Jest rodzajem gęstej mgły, w której to, co chcemy zobaczyć – kompetencje ucznia i, pośrednio, naszą nauczycielską skuteczność – staje się w zasadzie niewidoczne.
Jedynym, z neurobiologicznej perspektywy, skutecznym rozwiązaniem jest zmniejszenie presji. Odejście od oceniania egzaminów jako najistotniejszego wyznacznika osiągnięć szkolnych. Być może w takich warunkach dojdziemy do czegoś, co pozwoli nam na ostateczny krok – rezygnację z egzaminów wszędzie tam, gdzie zdrowy rozsądek podpowiada, że to możliwe.
Podziel się ze znajomymi